Do Śląskiego Towarzystwa Genealogicznego trafiłam w roku 2004. Najpierw jako sympatyk, później członek. Pamiętam, że na spotkania przychodził też starszy, dość małomówny pan. Nie bardzo udzielał się towarzysko, nie zaprzyjaźniał, chyba najlepiej znał go Grzegorz, prezes ŚTG. My wiedzieliśmy jedynie, że ma kłopoty ze zdrowiem, problemy z nogami, właściwie to wszystko.
Marian Nowak pojawiał się na Dubois w lokalu esperantystów (ojców założycieli ŚTG), przysłuchiwał rozmowom w sali nr.14 na Wydziale Historii Uniwersytetu Wrocławskiego, która przez jakiś czas była miejscem naszych spotkań. Na pewno bywał u Hani i Bogdana Chitroniów na Biskupinie, kiedy tworzyła się tradycja lipcowych posiadów przy grillu, nazywanych genealogią na rusztowaniu. Na zdjęciach widać Mariana rozmawiającego z mężem Basi Gąsieniec, jedzącego lody, pozującego do wspólnej fotografii.
Po pewnym czasie przestał przychodzić. Od Grzegorza dowiedzieliśmy się, że nie zobaczymy go więcej, Marian zakończył swoją genealogię. Umarł.
Dalszy ciąg tej historii najlepiej mógłby opowiedzieć Grzegorz, brał w niej bezpośredni udział (patrz relacja w Zeszytach Śląskiego Towarzystwa Genealogicznego, tom II).
Marian Nowak miał duszę genealoga i archiwisty. Pracowicie zapisywał daty i fakty, tworzył biogramy ludzi z którymi pracował lub zetknął się w harcerstwie. Zbierał wycinki i artykuły, rejestrował zdarzenia. Pisał, fotografował, kręcił filmy.
Część tej spuścizny trafiła do ŚTG jako Archiwum Mariana Nowaka.
Przy okazji ujawniło się, jak szybko pędzi czas i jak niszczące jest jego działanie. Dziś brak już komputerów w których da się otworzyć i przejrzeć dyskietki, a Marian zgromadził ich mnóstwo. Dawno na śmietnik trafiły projektory wyświetlające celuloidowe filmy nawinięte na wielkie blaszane szpule. Nie wywołuje się już negatywów w łazience oświetlonej czerwoną żarówką. Wyszły z użycia koreksy, kuwety, wywoływacze i utrwalacze. Zniknęły powiększalniki Krokus, suszarki, papiery „twarde”, „miękkie” i „jedwabiste”
Zastąpiły je aparaty cyfrowe i drukarki. W jednej chwili możesz mieć tyle zdjęć, ile chcesz, na ile karta pozwoli. Ale nie łudźmy się – i one szybko staną się przestarzałe. Wyprze je coś innego – nawet nie mówię „lepszego”.
Mój tato robił zdjęcia niemieckim aparatem mieszkowym Zeissa, na błony zwojowe 6 x 9. Mnie kupił małoobrazkową Zorkę4, kiedy się okazało, że jestem zainteresowana fotografowaniem. W czasach, kiedy wstąpiłam do ŚTG, miałam już cyfrowy aparat Sony na dyskietki. Tak, z boku była szpara, w którą wsuwało się zwykłą, czarna dyskietkę, tak jak dziś kartę pamięci. Jedna mieściła cztery zdjęcia. Wybierałam się na genealogiczną wyprawę, przewidując mnóstwo fotografowania (jakżeby inaczej), z plecakiem wypełnionym dyskietkami. Na cmentarzu gdzieś między Maleszową a Piotrowicami (świętokrzyskie) dyskietki się skończyły. Tragedia. Co robić, jak żyć? W sklepie GS sprzedawczyni zdjęła z wystawy jedyne pudełko, wcześniej strącając z niego zdechłe muchy. Szczyt szczęścia, miałam dodatkowe 40 zdjęć. Później okazało się, że dyskietki były zleżałe, większość nawet się nie otwierała, zdjęcia przepadły.
Do dziś znajduję w zakamarkach szuflad stare dyskietki, tylko nie mam już w komputerze wejścia umożliwiającego ich odczytanie.
W kwietniu AP we Wrocławiu zorganizowało seminarium warsztatowe, którego głównym przesłaniem było: „Jeśli zależy ci na swoich materiałach archiwalnych, chcesz się nimi cieszyć długo, nie pozwól im się zestarzeć. Dbaj, pilnuj, przechowuj w odpowiednich warunkach, a co jakiś czas przenoś na nowsze nośniki”
Nie wiem, czy dla archiwum Mariana nie jest za późno. Jeśli znajdziemy odpowiedni sprzęt, dowiemy się co zawiera. Ale jeśli nie – przepadnie.
…Że jest to cenny materiał wart zachowania, przekonałyśmy się z Marylką, kiedy zaczęłyśmy inwentaryzować zbiory. Przeglądając pożółkłą kartotekę, natrafiłam na nazwisko nauczycielki chemii z Liceum Plastycznego. Kiedy uczyła naszą klasę, była już starszą osobą, gdzieś w wieku emerytalnym. Panicznie się jej bałam, miała „wyrazisty” sposób bycia, rzucała kluczami i kredą. Teraz dowiedziałam się więcej o jej życiu, drodze zawodowej, spojrzałam innym okiem. Od siebie mogłabym dorzucić niezbyt dobre, bo zrobione ukradkiem, zdjęcie pani profesor przy tablicy.
Z kolei Marylka odkryła, że strony z których pochodził Marian są także jej rodzinnymi stronami. Zna ludzi, rozpoznaje miejsca, odnajduje wspólne nazwiska. Kto wie, jakich jeszcze „skarbów” można się spodziewać? Bardziej systematyczne badania planujemy na przyszły rok, poszukamy wtedy wsparcia.
Na pewno warto zatroszczyć się o spuściznę po Marianie Nowaku. Kto inny miałby to zrobić, jeśli nie koledzy – genealodzy?
6 lipca 2015