Cmentarz w Praczach Odrzańskich, północna część Wrocławia.
Pierwsza wzmianka o osadzie pojawiła się w roku 1318. Wtedy to, bracia Arnold i Albert von Pak nabyli wieś Protsch. Nazwa prawdopodobnie pochodzi od głównego zajęcia miejscowej ludności, która trudniła się praniem odzieży i bielizny mieszkańców pobliskiego zamku w Leśnicy. Podczas wojny trzydziestoletniej (1618-1648) w Praczach doszło do starć wojsk szwedzkich z austriackimi. Wtedy też, w roku 1643 spalono miejscowy kościół. Staraniem społeczeństwa odbudowano go w latach 1644-1648. Miał charakterystyczną konstrukcję szachulcową i barokowy wystrój wnętrza.
W końcu XVII wieku we wsi stał dwór, były dwa budynki szkolne i karczma. Szacuje się, że liczba mieszkańców wynosiła 179 osób. W roku 1874 wybudowano stację kolejową, na linii do Głogowa. Pracze zostały przyłączone do Wrocławia w 1928 roku. Po wojnie do nazwy dodano przymiotnik Odrzańskie – dla odróżnienia od Praczy Widawskich.
W czasie epidemii czarnej ospy w roku 1963, izolatorium dla chorych urządzono na terenie wzorcowego osiedla chorych na gruźlicę, wybudowanego przez Niemców w latach dwudziestych. Przez 47 dni miejsce to było zupełnie odcięte od świata.
Obecnie zabytkowy campus w Praczach jest siedzibą Wrocławskiego Centrum Badań EIT+ Instytutu Naukowo Badawczego i podlega intensywnej rozbudowie. Kościół i cmentarz należą do parafii rzymskokatolickiej pod wezwaniem św. Anny. Można powiedzieć, Humanitarium nakarmi rozum, kościół wzbogaci duszę, cmentarz zaopiekuje się ciałem.
Nekropolia należy do tych większych – liczy ponad 1000 grobów. Ma dość regularny kształt, główna aleja dzieli ją na dwa pola. Po jednej stronie wzdłuż ogrodzenia zachowały się resztki grobów przedwojennych mieszkańców.
Sobota 18 lipca, kiedy to umówiliśmy się na fotografowanie, była kolejnym upalnym dniem we Wrocławiu. Ocieniona drzewami część cmentarza poszła dość gładko, natomiast pozostała, odsłonięta i rozprażona niczym Sahara, zagroziła udarem słonecznym. W tej sytuacji zrezygnowaliśmy gdzieś po połowie, resztę odkładając na później.
Przed udaniem się do domów wskazana chwila rozmowy, narada ( bardzo istotna część całego przedsięwzięcia). Mile widziana byłaby kawa, może stolik pod parasolem, gdzieś w przewiewnym kawiarnianym ogródku… Rozkoszna wizja, gdy żar leje się z nieba. Klient pobliskiego marketu, zapytany o możliwość wypicia kawy, odpowiedział drapiąc się w głowę – kawa? to chyba tylko w pałacu w Brzezinie, albo zapukajcie do jakiegoś domu, może was poczęstują… Hm. Do pałacu – za wysokie progi (my zwykłe Hieny, jak nazywamy projekt między sobą). Co do pukania – może kiedyś i do tego dojdzie. Fotografując nagrobki poznajemy zmarłych, żywi mieliby pewnie niejedno do opowiedzenia.
Następnej soboty, 25 lipca, zebraliśmy się aby dokończyć rozpoczętą pracę. Tym razem od siódmej rano, co okazało się znakomitym pomysłem. Słońce wprawdzie świeciło dość nisko, prosto w obiektywy, ale upał nie utrudniał fotografowania.
Kiedy dokumentujemy cmentarz z dużą ilością grobów, liczy się czas. Nie bardzo można sobie pozwolić na chwilę namysłu i zadumy. Mimo to, zdarzają się nagrobki, które zatrzymują na moment, opowiadają jakąś historię, przełamując cmentarną ciszę.
Przy jednej z alejek Rysiek znalazł nagrobek porucznika Wojska Polskiego Krzysztofa Kaśkosa, który w 2004 roku zginął w ataku terrorystycznym w Iraku. Swego czasu sprawa była dość głośna. Mężczyzna sześć lat służył w GROMIE, potem zrezygnował, zatrudniając się w amerykańskiej, prywatnej, wojskowej agencji ochrony Blackwater. W trzecim dniu nowej pracy zginął w zasadzce. Były spory, czy jako najemnikowi należy mu się medal. Dopiero po pięciu latach otrzymała go rodzina.
Nieco dalej, po drugiej stronie natrafiłam na dość tajemniczy napis na marmurowej, artystycznie potrzaskanej płycie: Ociosana 1940-1946 Jego sens zapewne miał być zrozumiały tylko dla wtajemniczonych. Ale bystry nasz kolega skojarzył, że określenie może dotyczyć zsyłki na Sybir w tych latach. Zofia Helwing, honorowy prezes oddziału Wrocławskiego Związku Sybiraków, pod pseudonimem Zofia Tarkocińska wydała książkę zatytułowaną właśnie Ociosani, opisującą zesłanie w latach 1940-1946. Być może, pochowaną Janinę Ciechanowicz również dotknął ten sam los.