4 sierpnia wysłuchaliśmy wykładu Macieja Wlazły pt. Breslau we Wrocławiu. Maciej jest fotografem, tropicielem śladów dawnej historii miasta. Swój czwartkowy wykład rozpoczął pytaniem – dlaczego szukamy śladów? Odpowiedzi może być wiele, jedna z nich: mamy poczucie, że to nasze miasto. Chcemy wiedzieć jak najwięcej, znać jego historię, losy dawnych mieszkańców. Czujemy się w pewnym sensie spadkobiercami, jesteśmy dumni z ich dokonań. Widzę tu nawet podobieństwo do genealogii.
Niepotrzebne buńczuczne hasła o powrocie do macierzy, ani znaczenie terenu wątpliwej urody pomnikami. Poczucie przynależności nie jest deklaratywne. Z pełną satysfakcją można uprawiać strychową archeologię będąc u siebie.
Oto moje odkrycia: ulica Jedności Narodowej 203, dawna Mathiasstr. Na parterze do 1945 roku gości zapraszała restauracja i piwiarnia Zum Schultheiss. Na elewacji wysoko pod dachem, mimo wielokrotnego malowania widoczny jeszcze ślad po nazwie. Z boku podobizna patrona, piwowara? Po wojnie w tym miejscu funkcjonowała stołówka pracownicza browaru Piast, znajdującego się po przeciwnej stronie ulicy. Zgodnie zresztą z logiką historii, gdyż od roku 1910 browar Carla Scholtza należał do spółki Schultheiss` Brauerei AG. i w restauracji serwowano głównie ten trunek. Dziś lokal zajął bank, browar został sprzedany, budynki częściowo rozebrano, pozostałości powoli popadają w ruinę.
Za Mostami Warszawskimi uliczka wzdłuż Odry, niemiecka nazwa An der Hindenburgbrucke. Kończyła się przy bramie fabryki wodomierzy Meinecke AG, po wojnie Aspa. W obrębie zabudowań fabrycznych od lat sześćdziesiątych działało kino Wodomierz. W niedzielę wyświetlano filmy specjalnie dla dzieci, tzw. poranki. Kosztowały jakieś drobne pieniądze, a czekało się na nie cały tydzień. Przy tej samej ulicy, na rogu, mieściła się biblioteka. Przez lata obsługiwała pracowników Aspy, przypuszczam, że niewiele się w niej wtedy działo. Kiedy stała się biblioteką dzielnicową, jej księgozbiór był odkryciem i źródłem nieustających zadziwień. Dlaczego? Bo na ciasno upakowanych regałach można było znaleźć pozycje gdzie indziej dawno wstydliwie wycofane – jakieś „Traktory zdobędą wiosnę” i inne sławiące epokę słusznie minioną. Rada pracownicza, czy kto tam wtedy decydował, kupowała stosowne tytuły, którymi nikt potem się nie interesował więc tak trwały. Ten sam mechanizm działał w wypadku pozycji wartościowych i poszukiwanych. Czytałam wszystko co mi w ręce wpadło i wiele godzin spędziłam w tej bibliotece… Tak jak wiele innych, ją także w końcu zlikwidowano. Po usunięciu szyldów bibliotecznych znad wejścia, ukazały się napisy informujące o wcześniejszym przeznaczeniu lokalu. Kaffe-Haus, czyli kawiarnia. Jeszcze widoczne, jeszcze dadzą się odczytać. Przy okazji sfotografowałam przepiękny ornament zdobiący wyższe piętra. Wątpię, by dotrwał do kolejnego remontu. Obok drzwi ostała się wmurowana kamienna tablica z nazwą biblioteki. Podobna w poprzednim miejscu spotkań Śląskiego Towarzystwa Genealogicznego, przy ul. Wyszyńskiego, okazała się kamieniem nagrobnym ze zlikwidowanego cmentarza. Przed przeprowadzką zdjęto ją ze ściany, a wtedy na drugiej stronie dało się zauważyć inskrypcję. Nie wiem, czy z tą nie będzie podobnie. Taki sam kamień, zbliżone lata powstania. Jeszcze jeden dowód na to, do jak różnych celów wykorzystywano nagrobki.
Jest takie powiedzenie: „jesteśmy epizodem w życiu przedmiotów”. My przeminiemy, zostaną rzeczy, budowle, miejsca. No i może pozostać pamięć, wiedza, historia która czegoś uczy, o ile o to zadbamy.
Zdjęcia archiwalne ze strony www.dolny-slask.org.pl, pozostałe Maria Rągowska